22 lipca 2011

Jedna z wielu bitew...

Choć od niedzielnego wydarzenia w Trójmieście upłynął blisko tydzień postanowiłem, że wolnej chwili o tym napiszę. Otóż w 17 lipca w kościele parafialnym Podwyższenia Krzyża Świętego odbyła się Msza za poległych na polu bitwy i w czasie pokoju oraz za żyjących - żołnierzy Armii Krajowej. Mszę odprawił proboszcz parafii ks. Andrzej Mizak, który w czasie homilii przypomniał jaką wartość stanowi dla każdego Polaka - Ojczyzna.

Dziś niektórym z nas może się wydawać, że taka uroczystość to niewiele znaczący epizod z okazji rocznicy jednej z wojennych bitew, jednak dla mnie to naprawdę cenne wydarzenie. Patrząc podczas uroczystości na starsze osoby w mundurach, trzymające dumnie sztandar, oddające hołd Polsce, dla której wywalczyli wolność – to dla mnie coś wielkiego. Tym bardziej, że dzisiejsi kombatanci przypominają mi mojego śp. Dziadka i „smak” opowiadanych przez niego wojennych wydarzeń, kształtujących moją młodą wyobraźnię i świadomość narodową.

Po zakończonej Mszy jeden z kombatantów przybliżył przebieg akcji zdobycia przewożonej koleją amunicji jaka miała miejsce 67 lat temu we wsi Wólka Plebańska. Następnie poczty sztandarowe, kombatanci i przedstawiciele władz miejskich przy akompaniamencie Miejskiej Orkiestry Dętej przemaszerowali do Zespołu Szkół im. Biskupa Jana Chrapka, aby posilić się i powspominać dawne czasy spędzone z towarzyszami broni.

To tyle co do uroczystości jaka miała miejsce w naszym kościele. Przy tej okazji podzielę się historią o bitwie, która rozegrała się o wiele bliżej niż Wólka Plebańska, a której zapiski dość przypadkowo trafiły w moje ręce. Miała ona miejsce w okalających Trójmiasto lasach. Oto jej treść:


„Jedna z wielu bitew”

Długim niekończącym się szeregiem przez bory świętokrzyskie i przez ciemność szarą posuwał się z wolna jeden za drugim, ciężko dysząc, zmęczony oddział podchorążaków 71 pp. AK. Pochód ten prowadził przedwojenny podoficer „Grom” (Jan Warso).

-         Jasna cholera, kiedy wreszcie się zatrzymamy – zaklął „Burza” (Bogdan Majewski)
-         Na razie nie – odpowiedział Piorun (Tadeusz Barszcz) zbyt blisko jesteśmy Chuciska i Łazów, a tam podobno koncentrują się szkopy razem z kałmukami.

Chłód listopadowy wdzierał się wszystkimi dziurami zniszczonego ubrania i ziębił zmęczone ciała aż do bólu.

-         Ja już nie wytrzymam, całe ramię ścierpło mi – jęknął „Kozak”(Stanisław Supłatowicz), „Wir” (Dionizy Wojciechowski) wpakował mi na plecy maszynowy karabin (rkm), który uwiera jak diabli, dobrze, że „Piorun” wziął ode mnie amunicję od niego.

Za tym oddziałem młodych chłopców jechały tabory, razem cztery wozy, na których znajdowała się amunicja, broń i trochę żywności. Na jednym z nich był także złożony ołtarz polowy, którego nie odstępował ks. Stanisław „Jęk” (kapelan). Z każdą następną godziną droga była gorsza i trudniejsza. Wreszcie czoło kolumny zatrzymało się i każdy padł gdzie stał. Nareszcie tak upragniony odpoczynek. „Kozak”, „Piorun” i „Burza” ułożyli się blisko naładowanego rkm-u, tuż na skraju obozowiska. W odległości dziesięciu metrów od niech po prawej stronie zajęli stanowisko z bergmannem „Czyż” (Czesław Kosmacz), „Juchas” (Wiesław Jakubiec), i „Puławski” (Władysław Kruk).

„Piorun” i „Burza” nie mieli sił, aby urządzić sobie jako takie legowisko. Padli z rezygnacją, milcząco na zimną zwiędłą trawę. Po kilkunastu jak wieczność długich minutach spali przytuleni do siebie. Tylko „Kozak” męczył się. Bardziej doskwierał mu ból ramienia, niż brak snu. Nadeszła noc, zaczął się wtedy pojedynek między bólem a snem. W pewnej chwili rozległo się krakanie zbudzonych wron.

-         To nie możliwe, co się dzieje? Bez chwili wahania „Kozak” zbudził przyjaciół. - Wstawajcie! Ktoś znajduje się w pobliżu. Jakieś cienie zaczęły migać między pomiędzy pniami drzew.
-         Strzelaj, nie czekaj na rozkaz, bo dojdzie do walki! – wręcz wrzasnął „Piorun”. Kozak wycelował w największe skupisko cieni i przerywaną salwą pociągnął po żywych cieniach.
-         Hilfe komen! Towariszu pomagu! – rozległy się krzyki.

„Piorun” w milczeniu i ze spokojem przygotował wiązki granatów „sidolówek” i mówił sam do siebie o wymyślnych planach tortur, jakie by zadawał szkopskiej kanalii gdyby przyszła lepsza okazja.

Dzielił on ludzkość na bliźnich i katów i dla tych ostatnich miał w sercu tylko zemstę i zemstę. Z zachowania „Pioruna” widać było, że jest to człowiek dobry, uczynny, a nawet miękki, w którym nienawiść do okupantów wytworzyła niemal wrzód psychiczny, nienawiść bez granic [...]. Teraz tu pod Huciskiem okazał rozwagę w walce z wrogami. Obwiązał dwie „sidolówki” sznurkiem i rzucił w największe skupisko ruchomych cieni. Po wybuchu rozległy się jęki i trwożne krzyki.

-         Strzelaj na metr nad ziemią – rzekł do „Kozaka”.

Nim nieprzyjaciel zrozumiał o co mu chodzi „Piorun” na czworakach ruszył w kierunku, gdzie wybuchły jego granaty. W tej chwili wrócił „Burza”.

-         Gdzie „Piorun”? – zapytał wystraszony.

„Kozak” wskazał ręką przed siebie. „Burza” spojrzał w tamtym kierunku i w tym samym momencie jak błyskawica podrzucił stena do góry i splunął salwą. „Kozak” ujrzał padającego Niemca z granatem dłoni gotowym do rzutu. Wybuch podrzucił szkopa do góry.

-         Uratowałeś „Piorunowi” życie – rzekł „Kozak” do przyjaciela.
-         Ty też – odrzekł.

Strzelanina i wybuchy granatów coraz bardziej cichły.

-         Tabory zawróciły – rzekł „Burza”. – Dwa ugrzęzły w błocie, musimy im pomóc.

W tym momencie ukazał się „Piorun”. Z prawej strony ucichł także bergmann, wszyscy udali się w stronę ugrzęźniętych wozów. Jeden z nich załadowany był składanym ołtarzem polowym, przy którym cały czas tkwił ks. kapelan. Wszyscy szczęśliwie dotarli do III baonu 72 pp. AK.